Tylko jedna osoba umiała mnie doganiać i z pewnością był to ON.
Nie krzyczał za mną żebym stanęła, ponieważ
dobrze wiedział, że tego nie zrobię. Nawet jeżeli wiedziałam, że jest jedną
osobą, która może mi pomóc. Tak, pomóc. Gdy był już bardzo blisko mnie, złapał
mnie za zakrwawione ramiona i delikatnie zatrzymał. Teraz już miałam pewność,
że to Zayn, bo tylko on widział, że jedynie tu można mnie dotykać bym nie
dostała histerii.
- Ciii… Już dobrze – szeptał delikatnie mnie
obejmując by nie zrobić mi krzywdy. Głośno płakałam i wrzeszczałam. Szukałam
paznokciami skóry chcąc ją dalej kaleczyć, ponieważ kompletnie nie panowałam
nad swoim ciałem. Chłopak szybko i zwinnie, ale także jak najdelikatniej
odsunął je ode mnie i popatrzył na mnie groźnie jakby mnie ostrzegał, żebym
tego nie robiła. Zaczęłam zwijać się w kłębek z bólu i bezradności, ponieważ
tak bardzo tego potrzebowałam, musiałam poczuć ból fizyczny, który choć trochę
mógłby się równać z tym psychicznym, ale nie mogłam bo on mi na to nie
pozwalał. W tej chwili byłam nawet w stanie go za to znienawidzić.
– Lills…
przestań, już po wszystkim. Choć idziemy do domu. – kucnął przy mnie i mówił do
mnie jak najspokojniejszym głosem na jaki było go stać i nie powiem trochę mnie
to uspokajało. Pokręciłam przecząco głową odwracając ją i zaciskając szczękę. Czekałam
na jego wybuch emocji i to w jakiś sposób mnie przerażało. Chłopak zamknął
mocno oczy i zacisnął dłonie w pięść. Szybo wstał i energicznie odszedł, ale po
chwili się odwrócił. – Mówiłem ci kurwa, żebyś nigdzie nie wychodziła! Teraz
masz za swoje! – wrzasnął jeszcze na odchodne i poszedł w stronę klubu.
Siedziałam tam bezbronnie w samym środku lasu, było już pewnie grubo po
północy, ale nie bałam się i nie chciałam wracać do domu, tam gdzie była moja
matka. Przyciągnęłam nogi do brody i zaczęłam się powoli kołysać i rozkoszować
delikatnym szumem wiatru, który coraz bardziej rozluźniał moje sprężone ciało.
~ *~
Biegłam ile sił w nogach, co sprawiało mi ogromną radość. Wokół
mnie było złociste zboże, z których ledwo co wystawała mi głowa, ponieważ
miałam mniej niż sześć lat. Śmiałam się na cały głos nawet nie wiedząc czemu,
ale to nie to było w tym najważniejsze,
ponieważ obok mnie biegła moja przyjaciółka, która tak samo była uradowana jak
ja.
- Lilly zaczekaj, nie mogę już. – zaśmiała się dziewczynka łapiąc
szybko powietrze do płuc i opierając się rękami o kolana.
- Och, no nie bądź cieniasem, jesteś silniejsza niż to! –
krzyknęłam entuzjastycznie przeskakując duże, wystające kamienie, które stały
mi na drodze. – To ty decydujesz ile przebiegniesz, nie twoje ciało! – Teraz
rozłożyłam ręce wzdłuż barków i zaczęłam „szybować”.
- Lilly! Chodź tu szybko! Coś tu jest! – krzyknęła Meggie
przejęta, za to ja się głośno zaśmiałam.
- Nie zmyślaj już! Chodź kupimy sobie lody, jak nie chcesz
biegać.
- Mówię serio! Chodź! – głośno westchnęłam i do niej podbiegłam.
– Patrz. – Podniosła z ziemi dwa sznurki, które były ze sobą połączone, miały
na środku napis z metalu „Forever, 1992” – Jak myślisz ktoś to zgubił? – popatrzyła
na mnie tymi dużymi brązowymi oczami pełnymi nadziei i podekscytowania.
- No co ty! To nie możliwe, te dwie bransoletki są złączone. Kto
by nosił dwie identyczne?
- Co z nimi robimy? Są prześliczne, już raczej nikt ich w tym
zbożu nie znajdzie. – spytała smutno blondynka.
- Mam pomysł, weź jedną, a ja drugą. To będzie nasz znak
przyjaźni – powiedziałam szeroko się uśmiechając, pomogłam zapiąć jej swoją, a
ona moją. Popatrzyłyśmy na nie i na siebie, głośno się śmiejąc. Nagle słońce
dziwnie zaszło za mocno granatową chmurę. Zrobiło się całkiem ciemno,
rozejrzałam się dokoła, nigdzie nie było Meggie.
- Meggie? – zapytałam. – Meggie! – Teraz krzyczałam ze
wszystkich sił ile miałam w płucach jej imię bojąc się, że coś jej się stało,
tak jak i mi zaraz może. Zaczęłam szybko biec, gdziekolwiek, jak najdalej stąd.
Rozsuwałam rośliny rękoma, żeby się przez nie wydostać, ale nagle się potknęłam
o wystający kamyk. Upadłam, a z kolana leciała mi krew, jednak nie przejmowałam
się tym, ponieważ nagle usłyszałam jak coś rusza się w trawie. Szybko zaczęłam
się rozglądać, ale już teraz nie byłam tą dziewczynką, tylko widziałam wszystko
z boku. Barwy zaczęły się rozmazywać, a kątem oka widziałam jak jakaś czarna
postać stała nade mną, czyli małą Lily, a na mojej twarzy pojawiło się ogromne przerażanie.
– Nieee!- krzyczałam ale nikt mnie nie słuchał i nie widział. To był istny
koszmar. Nagle pojawiła się jakaś oślepiająca biel, że nic już nic kompletnie
nie widziałam.
- Nie! – krzyknęłam jakbym wciąż była w
transie, ale teraz byłam już w swoim pokoju i sama nie wiedziałam gdzie było mi
gorzej, ponieważ na mojej pościli leżała moja przecięta bransoletka, ta która
była we śnie. Pisnęłam z przerażenia. Wiedziałam, że połowę tego snu sama
przeżyłam parę lat temu. Wraz z Meggie znalazłyśmy taką biżuterie, ale gdy się
zaśmiałyśmy wciąż stała koło mnie i pogodnie podreptałyśmy na lody. Ale skąd ona
się wzięła na moim łóżku i to jeszcze przecięta?! Kto ją tu położył?! I skąd ją
znalazł? Szybko dorwałam się do mojej skrytki pod łóżkiem i wyjęłam z niej
kuferek. Tak jak podejrzewałam, mój znak przyjaźni był cały i leżał tam gdzie go
od zawsze trzymałam. To musiała być blondynki, która już nie jest wśród żywych,
bo nie jest prawda?
Nie wiem, jak bardzo to wszystko musiało być
poplątane, ale nie ułatwiało mi to powrotu do nowego życia. Pamiętam, jak
lekarz żegnał mnie słowami: "W końcu jesteś wolna, tego chciałaś,
prawda?" Owszem, chciałam, ale czy teraz chce? Nienawidziłam tamtego ośrodku,
choć mnie uratował, dzięki niemu przetrwałam i mogę dziś stać tu gdzie stoję. Jednak
za dużo było tam osób takich jak ja, ale za to tutaj jest za dużo paranoi, w
której gubię się coraz bardziej. Nic nikomu nie zrobiłam, a cały czas ktoś się na
mnie odgrywa. Jedyne kogo o to podejrzewałam to Lou. Zawsze się nade mną
pastwił, a ja nie wiedziałam dlaczego. Nigdy nikomu o tym nie mówiłam, choć to
on był również przyczyną mojego załamania. Może, gdybym powiedziała o wszystkim
Zaynowi? Tak wiem, że to zły pomysł. Ale jak widać Louis nie dał sobie spokoju
z ranieniem mnie i nasza gra zaczyna się od początku, a czuję, że długo tak nie
pociągnę.
Szłam ulicą w kierunku mojej szkoły, gdzie
miałam spędzić kolejne sześć godzin swojego i tak już bardzo zmarnowanego
życia. Promienie słońca padały na moją twarz delikatnie ją ogrzewając i tym
samym sprawiając, że miałam ochotę po prostu skręcić w boczną uliczkę i znaleźć
się gdzieś na jednej z ławek w parku. Jakoś nie mam wielkiej ochoty patrzeć na
te wszystkie twarze i zapoznawać się z nowymi zasadami tej szkoły, tak już innej
niż dawniej.
-Uważaj jak leziesz!- No właśnie, wspominałam
już, że nie chce tu być?
-Przepraszam - bąknęłam pod nosem, ale wątpię,
żeby chłopak był tym zainteresowany, bo witał się już ze swoją paczką
"przyjaciół". Niewiele myśląc po prostu skierowałam się do swojej
szafki, żeby zostawić niepotrzebne książki. Wypakowałam torbę i zanim ją
zamknęłam moje oczy powędrowały w kierunku zbierającej z podłogi resztki swoich
okularów przeciwsłonecznych dziewczyny.
-Nic ci nie jest?- Podeszłam do niej. W sumie
sama nie wiem co mnie naszło, ale nie wyglądała na kogoś kto wyzywałby mnie za
to, że pytam o jego stan zdrowia.
-Nie, lepiej stąd idź...
-Ooo! No proszę, pani niż społeczny ma też
koleżankę...- Zanim się spostrzegłam, że w wypowiedzi wysokiego bruneta chodzi
o mnie, moje zeszyty i książki, które miałam ze sobą zabrać na lekcje, leżały
już porozsypywane na podłodze.- Patrzcie chłopaki, teraz będziemy mieć więcej
zabawy!- wykrzyczał pokazując na mnie, a cała paczka bruneta, który mi to
zrobił, wybuchnęła śmiechem. O tej zmianie właśnie mówię. Kiedyś tu tak nie
było. Spiorunowałam go wzrokiem i zaczęłam nerwowo wszystko zbierać z podłogi,
a moje ręce automatycznie zaczęły się telepać, choć starałam się, żeby nikt
tego nie zauważył. Nie kontaktowałam już ze światem, gdyż strach opanował moje
całe ciało. Miałam nogi jak z waty, na których miałam się utrzymać, by
pozbierać resztę zrobionych ostatnio notatek. Łzy cisnęły mi się na powieki,
ale nie zamierzałam pozwolić im wypłynąć, nie tutaj. Poczułam na sobie czyjś
wzrok. Tak bardzo świdrujący mnie, jakby próbował odczytać ze mnie wszystko,
ale nie umiał. Podniosłam nerwowo głowę, ale szybko ją opuściłam, gdy
zobaczyłam idącą w naszą stronę nauczycielkę. Mój umysł zdążył tylko zarejestrować
ciemne, długie, lekko podkręcane włosy. Idealna cera, makijaż, piękne ubrania.
Definitywnie nie moja strefa życiowa.
-Rozejść się, natychmiast! A wy zbierać to i
do klas.- Usłyszałam tylko komendę, ale nikt chyba się nią nie przejął. Jak
widać nauczyciele nie zdobyli tu szacunku uczniów. Grupa dręczycieli jedyne
zaśmiała jej się w oczy.- Mam was zawiesić i nie przepuścić do następnej klasy?!
Okej. Dołączam do teko zajęcia poza lekcyjne przez cały miesiąc...Dobra,
jeszcze wam mało?- zapytała, gdy zrozumiała, że jej groźba żadnych cudów nie
zdoła.- Pójdę szykować papiery o wydalenie was ze szkoły. Mam was wszystkich
dość!- wykrzyczała na cały korytarz, a ja znów wpadałam w nerwy. Kartki wypadły
mi z rąk na dźwięk jej głosu, ale nikt chyba tego nie zauważył, bo na całym
korytarzu wybrzmiał sygnał dzwonka i dopiero za jego sprawą głupka rozeszła
się, ale długo dało się słyszeć jeszcze ich gardłowy śmiech.
-Nic ci nie jest?- usłyszałam za sobą to samo
pytanie, które ja zadałam niecałe dziesięć minut temu. Wzdrygnęłam się na głos
dziewczyny, ale szybko wróciłam na ziemię.- Lilly?- teraz moje ciało zareagowało
o wiele szybciej i cała zesztywniałam. Odwróciłam się szybko w jej stronę, a po
mojej głowie wirowało jedno pytanie: "Skąd ja cię znam?!"
-Silver?- z moich ust, jakby bez żadnej
kontroli wypłynęło imię dziewczyny. Jak mogłam nie poznać? Tak bardzo się
zmieniła…
-Ej! Miałaś zamówić jedną pizze!- zaśmiałam się na widok
brunetki, która trzymała w rękach cztery opakowania, zza których ledwie było ją
widać, bo podniosła je do góry chyba z jakiegoś wielkiego podekscytowania.
-Tak wyszło, sorry. Maggie mówiła, że robimy ucztę i mam kupić
jedną na głowę. No to mam. Jedna dla ciebie, Maggie, Shantel i dla mnie.
-Wchodź.- Otworzyłam jej szerzej drzwi i zaprosiłam do środka.-
Dziewczyny już idą, przed chwilą pisałam do nich- mówiłam powoli odwracając się
w jej stronę, a gdy ją zobaczyłam wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Leżała
na podłodze wraz ze wszystkimi pizzami i zdejmowała jeden kawałek ze swoich
spodni.
-Mogę wie...wiedzieć, co ty...- Ktoś zapukał w tym samym momencie
do drzwi.
- O nie, nie, nie! To pewnie Martin! Zaprosiłam go, a teraz
jestem umazana cała pizzą! – wypaliła zmieszana nerwowo się kręcąc po pokoju, a
ja zataczałam się ze śmiechu do łez. – Aaa no pomóż mi do cholery Lilly, no!
Pamiętam, że wtedy podkochiwała się w nim, ale
później ktoś inny pojawił się na horyzoncie i dała sobie z nim spokój, zawsze
miała kogoś na oku lub z kimś była. Tak bardzo chciało mi się wtedy z niej
śmiać, ale mimo tego, że była umazana keczupem, a gdzie nie gdzie miała
pieczarki na ubraniach, była piękna. Cholernie zazdrościłam jej wyglądu i tego,
że jest taka zadbana. Co się z nią teraz stało? Jej włosy były w totalnym
nieładzie. Oczy podkrążone, jakby płakała każdej nocy i w ogóle nie spała.
Wydawała się być zdziwiona, że do niej podeszłam i zagadałam, a zarazem
przerażona, że właśnie to zrobiłam.
-Serio, nie powinnaś się do mnie odzywać.-
powiedziała, jakby nie chciała, abym psuła sobie przez nią opinię.
-Przestań...przecież nie mogłam cię tak
zostawić tutaj na pastwę losu- powiedziałam zgodnie ze sowim sumieniem. Nie
wiedziałam wtedy, że to ona, więc na pewno nie zrobiłam tego z przymusu
"bo kiedyś się przyjaźniłyśmy."
-W takim razie...Dzięki?- Jej mina ewidentnie
wyrażała wahanie i niezdecydowanie. Mam wrażenie, jakby była totalnie zdziwiona tym co się tutaj
dzieje, była całkiem sama, a ja nagle wyszłam jej z pomocą.
-Jesteś sama? Gdzie Shantel?- Nasza paczka
była bardzo zgrana, ale zawsze było tak, że ja przyjaźniłam się najbardziej z
Maggie, a Silver z Shantel. Mimo to zawsze trzymałyśmy się razem i nigdy nie
było tak, że obrażałyśmy się o jakąś pierdołę.
-Shantel nie ma.- powiedziała to bardzo szybko.
Zbyt szybko, jakby nie chciała więcej na ten temat rozmawiać, ale przecież nie
mogła zostawić mnie z taką informacją.
-Zaczekaj!- krzyknęłam i podbiegłam w jej
stronę.- Jak to jej nie ma?
-Po prostu...Nie przyjaźnimy się już...- znów
za szybko, ale tym razem bardzo dobitnie i szczegółowo. Może nie powinnam
naciskać? Może powie mi z biegiem czasu? Nie zostawię jej teraz, czy tego chce
czy nie. Potrzebujemy siebie nawzajem.
-Kim była ta dziewczyna? Ta, która stała obok
tych chłopaków? Kojarzę ją skądś… - zapytałam mając nadzieje, że odpowie mi na
to pytanie i chyba znała odpowiedź, bo stanęła na środku korytarza i popatrzyła
na mnie zdezorientowana i zrozpaczona.
-To właśnie była Shantel...
" Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas,
kiedy nasze skrzydła zapominają jak latać "
__________________________
Dzisiaj przychodzę do Was z trochę krótszym rozdziałem, ale mam nadzieję, że i tak będzie się go miło czytać :)
Piszcie w komentarzach co o nim sądzicie ♥
Ostatnio przeczytałam, że mam źle dialogi w tam tych rozdziałach zapisane, w tej części starałam się już dobrze je napisać, choć i tak pewnie źle coś zrozumiałam i wciąż są nie takie jak trzeba ;C No cóż...
Mam nadzieję, że następny dodam bardzo szybko, ale wiadomo jak to ze mną jest.
Do następnego ♥
Ojej.. z rozdziału na rozdział coraz bardziej jestem ciekawa przeszłości Lily i tego, co się wydarzyło, kiedy była w ośrodku. Póki co to opowiadanie jest pokręcone i czekam z niecierpliwością na następne części. Pzdr i weny życzę :)
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do liebser award :)
OdpowiedzUsuńzaszyfrowana-fanfiction.blogspot.com
To takie troche chamskie, ale jak wczoraj to czytalam, to zasnelam xD Ale to przez to ze bylam zmeczona.
OdpowiedzUsuńFajny ;3 I wcale nie taki krotki. Moje rozdzialy sa duzo krotsze. XD
Fajnie, ze Lilly spotkala stara przyjaciolke.
Ale szkkda, ze jej druga przyjaciolka okazala sie na dobra sprawe, za przeproszeniem, suką.
Kurde. Fajne to. Wkrecam sie coraz bardziej xD
Chociaz jak na razie przezzlosc Lilly jest dla mnie jedna wielka zagadka...
Weny zycze i pozdrawiam,
Bonia ;3
Hej. Komentuję dopiero teraz, bo z powodu problemów zdrowotnych zupełnie nie mam czasu, będę zaglądać pewnie teraz raz na jakiś czas i moje komentarze będą opóźniane, jednak czytam na bieżąco, na telefonie.
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, ze cholernie lubię Twoje opowiadanie. Tajemniczość przeważa.
Biedna Lilly jest teraz strasznie zagubiona i zauważalnie cierpi. Dobrze, że ma brata, który w jakiś tam sposób stara się ją wspierać. Nie powinna zadawać sobie bólu. Ponoć niektórym to pomaga, ale moim zdaniem tak im się tylko wydaje. Ból fizyczny nie załagodzi tego psychicznego. Kolejne rany nic nie zmienią.
Lilly tęskni za przyjaciółką i to również widać. Musi o niej dużo myśleć skoro wkrada się w snach i wspomnieniach. To musi dostarczać jeszcze większą dawkę bólu, ale przecież nie da się tego pozbyć, trzeba z tym żyć. Ciekawa jestem jak łańcuszek Maggie trafił na łóżko Lilly. Czy to naprawdę Louis się z nią w taki sposób droczy. Myślę, że jeśli tak, to postępuje naprawdę chamsko. Dziewczyna i tak jest przybita.
Sytuacja z tajemniczą dziewczyną wręcz mnie zszokowała. Pokazałaś tu, że młodzież nie ma żadnych skrupułów i potrafi bezsensownie obrażać innych. Nienawidzę czegoś takiego. Nienawidzę naśmiewania się, ponieważ po pierwsze, jakby trafiło na te „odważne” osoby to pewnie same nie czuły by się z tym dobrze, trzeba postawić się w sytuacji „ofiary”, a po drugie nikt przecież nie jest idealny.
Lilly zainteresowała się dziewczyną, a tu nagle okazało się, że to jej dawna przyjaciółka. Mam nadzieję, że uda jej się odnowić kontakty z Silver i dowie się, co się stało, co przegapiła w tym życiu, dlaczego Shantel naśmiewa się wraz z innymi z Silver. Przecież kiedyś się przyjaźniły… nie rozumiem, jak tak można.
Rozdział świetny, dla mnie mógłby być nawet dłuższy. :)
fatal—love.blogspot.com
ściskam i życzę miłego dnia. :*
Ojej kiedy nn?:( /sylwia
OdpowiedzUsuńZajebisty rozdział <3
OdpowiedzUsuń