piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział czwarty: Cały czas o nim myślałam



"Shantel, Shantel, Shantel"

W mojej głowie aż roiło się od pytań, które chciałabym zadać...W sumie to komukolwiek, kto byłby w stanie odpowiedzieć na nie wszystkie, albo chociaż na połowę. Tak przypomnę tylko, że mam wymazaną z głowy prawie całą historię mojego życia i nie wiem o co chodzi dosłownie we wszystkim co mnie otacza, więc fajnie by było czegoś się w końcu dowiedzieć, ale jakoś nikomu się nie spieszy z pomocą.
Shantel?
Była normalną dziewczyną. Uśmiechniętą, odważną, zaradną, przyjacielską. Potrafiła mieć gorsze dni, gdzie nie dało się z nią wytrzymać i należało ją omijać szerokim łukiem, ale czy każdy z nas takich nie ma? Miała wiele przyjaciół, ale trzymała się raczej naszego grona. Zawsze należała do tych ładniejszych, oczywiście kiedyś z Silver w żadnym stopniu nie mogła się równać, nikt nie mógł. Ale za to u niej zawsze przeważał ostry i że tak powiem "głośny" charakter.  Ale wtedy była inna, taka...Naturalna. To chyba dobre określenie. Dzisiaj jej nie poznałam, czy to nie mówi samo za siebie? Wszystko się tak pochrzaniło, a ja zamiast po powrocie cieszyć się ze swoją dawna paczką, że udało mi się wyjść z tego wszystkiego, no z jakiejś części, zastanawiam się dlaczego nie chcą ze mną rozmawiać i ile się wydarzyło podczas mojej nieobecności.
-Panno Malik?- Usłyszałam czyjś gruby głos, który wydawał się tracić cierpliwość.- Mówię do ciebie już z dziesięć minut, mam cię w jakimś specjalnym piśmie poprosić o wysłuchanie?
Tak...Nauczyciele do najfajniejszych tu nie należeli. Jednym słowem: Odwal się ode mnie kobieto, bo robisz z siebie idiotkę.
-Przepraszam, co pani mówiła?- Wysiliłam się na miły uśmiech, ale w środku czułam znów taki niepokój, jakby miało się zaraz coś stać, więc raczej wyszedł mi szczękościsk, albo inna kwaśna mina. Z nerwów zaczęłam skubać skórki przy paznokciach. Kobieta westchnęła głośno i popatrzyła na mnie jak na kretynkę. No przecież nie moja wina, że tak pochłaniają mnie moje myśli, iż nie ma dla mnie wtedy świata dookoła. Gdyby działo się wokół niej tyle co u mnie, może by zrozumiała.
-Masz po lekcjach w bibliotece dodatkowe zajęcia. Musisz nadrobić materiał, a chłopak, który ci pomoże, odbębnić kare za kradzieże. Miłego dnia... - Posłała mi najsztuczniejszy uśmiech, jaki widziałam w swoim życiu i zniknęła, a ja zostałam z pustką w głowie na środku korytarza, gdzie nie powinnam być. Od 30 minut trwa lekcja matematyki, na której powinnam być, ale jak zauważyłam, chyba tylko ja przykładam do tego jakąś wagę.
Wróciłam do swojej szafki i wyjęłam książki na następną lekcję. Nie opłacało się iść już na tą, więc skierowałam się w stronę sali, gdzie odbywać się następna. Dzwonek zadzwonił, a uczniowie wyszli, a ja zajęłam sobie ostatnią ławkę pod oknem. Historia to raczej nie moja bajka, więc to miejsce będzie genialne na rysowanie, rozmyślanie, gapienie się gdzieś w otchłań. Do sali zaczęli schodzić się zapewne tylko ci, których coś ten przedmiot obchodził i zajmowali poszczególne ławki. Wyjęłam swój zeszyt i kilka ołówków, które miałam w torbie. Musiałam się odstresować, bo mimo iż nie okazuje tego po sobie, w głębi boje się cholernie tego spotkania ze "złodziejem". Do czego doszło w tej szkole, że nawet dyrektorka powiedziała to z takim spokojem? Myślę, że ten chłopak może być niebezpieczny... Skoro już od takiego wieku ma problem z prawem... Może także jest zabójcą? A jeśli nie to na pewno jest na dobrej drodze do tego... Już teraz rozumiecie czemu nie za bardzo chcę się z nim widzieć i byś sam na sam nie licząc bibliotekarki.
Zaczęłam bazgrolić coś po zeszycie, a gdy to nawet wydało się nudnym zajęciem, wlepiłam swoje oczy w przestrzeń gdzieś za oknem. Pogoda była ponura, ale ludzie i tak świetnie bawili się w swoich gronach przed budynkiem szkoły. Tacy, weseli, roześmiani, zazdrościłam im tego cholernie.
 "Czy oni nie powinni być na lekcjach?"- pomyślałam po chwili zastanowienia i walnęłam się w myślach ręką w czoło, gdy zorientowałam się jaka jestem głupia.
"Lilly, to już nie to samo..."- Kolejna myśl przeleciała mi przez głowę, gdy usłyszałam swój wymarzony dzwonek na przerwę. Zostało mi jeszcze trzy lekcje, które spędzę pewnie w taki sam sposób jak tą.
Po paru odsiedzianych godzinach kroczyłam już najpewniejszy krokiem na jaki było mnie stać w kierunku biblioteki. Proszę zabierzcie mnie stąd, bo chyba zwymiotuję na środku korytarza.
Otworzyłam drzwi i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Myślałam, że będę musiała prosić kogoś o pomoc w odnalezieniu mojego dzisiejszego "nauczyciela", ale no kto by się teraz oszukiwał? Tu nikogo nie ma oprócz niego. Pewnie wszyscy są na jakichś imprezach popalając trawkę i sącząc z kolorowych plastikowych kubków whiskey  lub jakiś nieznany mi rodzaj wódki.
Moje ręce, jakby na zawołanie dostały drgawek, zaczęłam przygryzać wargę, a w środku czułam jak telepie się ze zdenerwowania. Podeszłam chwiejnym krokiem do stolika, przy którym siedział chłopak w kapturze, przez co nie mogłam ujrzeć jego twarzy.
Odsunęłam delikatnie krzesło i dalej stałam jak święta krowa na środku przejścia. Nieznajomy, jednak na mój ruch, podniósł głowę do góry i z minął, "Siadłabyś w końcu, bo chcę stąd szybko iść.", pokazał ręką, że właśnie to mam wykonać. Dokładnie w tym momencie wiedziałam już kim jest, a on dobrze rozpoznał mnie. Między nami panowała cisza, która irytowała mnie z sekundy na sekundę coraz bardziej, a do tego dochodziły ogromne nerwy.
-Więc... Wróciłaś?- Takie to dziwne? Każdy się zachowuje, jakby to było niemożliwe, ale tak jestem tu!
-Tak jakby...- posłał mi nieśmiały uśmiech, czym totalnie zbił mnie z tropu.
-Jak się trzymasz?- Bawił się swoim długopisem, a z jego oczu biła niepewność, jakby nie wiedział, czy powinien mnie o to pytać. Co było nieco dziwne, bo inni traktowali mnie z góry.
-Dobrze? Chyba... A ty? Wiesz, jak Maggie żyła...
-Pomagała mi, tak wiem. Teraz kradnę, więc jakoś daje radę. - uśmiechnął się nie pewnie. -Ale to pewnie już dyra ci powiedziała.- Zaśmiał się, jakby to była taka naturalna rzecz w świecie. Był chyba z nich wszystkich najswobodniejszy w stosunku do mojej nędznej osoby.
-Możesz zawsze do mnie przyjść, pomogę ci...- zaproponowałam, choć dobrze wiedziałam, że tego nie zrobi. Pamiętam go z dawnych czasów. Oboje wiemy, że tylko Maggie umiała mu pomóc, wysłuchać, poradzić gdyż swoim wpływem, który wywierała na ludzi, wyciągnęła z niego wszystkie ważne informacje. To wtedy dowiedzieliśmy się, że miał problemy z pieniędzmi i rodzicami. Wszyscy pomagaliśmy mu jak się dało, ale to ona zazwyczaj zmuszała go, żeby to przyjąć. Miała na niego sposób, którego my nawet nie znaliśmy, od zawsze mieli jakieś swoje tajemnice.
-Jasne- odpowiedział mimo tego, że obydwoje wiedzieliśmy jak będzie.- To co nadrabiamy materiał?- Pokiwałam twierdząco głową i otworzyliśmy swoje książki. Przyznam, że chyba całkiem dobrze się uczył. Pewnie dlatego, że szkoła mogła mu przyznać stypendium, któro było mu potrzebne. Martin i tak zawsze był inteligentny, więc pewnie nie miał z tym większego problemu. Tłumaczył dość dokładnie, całkiem zrozumiale i pewnie słuchałabym go dalej, gdyby nie fakt, że czułam na sobie coś niepokojącego. Nie wiem, czy to ja jestem tak przewrażliwiona czy wszyscy tak mają, ale wyczuwam z kilometrów coś co mogłoby mi zagrozić. Starałam się długo na to nie zwracać uwagi, ale mój charakter mi na to nie pozwalał. Obejrzałam się dokoła siebie, ale w pobliżu najbliższych metrów niczego nie wychwyciłam. Głos chłopaka był dla mnie już ledwie dosłyszalny. Nagle usłyszałam jak spadła komuś książka na podłogę. Moja głowa powędrowała w tym kierunku i już wiedziałam.
Harry.
Harry Styles.
Wyglądał perfekcyjnie stojąc tam, między regałami z książkami. Jego ręka nonszalancko leżała na jednej z półek, co było już dla mnie znakiem oczywistym, że to on zrzucił jedną z powieści lub czegoś innego, abym zwróciła na niego swoją uwagę. Minę miał pewną siebie, jednak widać było, że jest wkurzony. Nikt w tym momencie by z nim nie wygrał, nikt by mu się nawet nie postawił. Całe ciało miał napięte, jakby chciał zaatakować.
Stał tam z jakimś kolegą, który wydawał się przeciwieństwem jego, ale był tak samo umięśniony i bardzo przystojny. Wyglądał na dobrego kumpla. Cały czas coś do niego mówił ożywionego i był bardzo tym podekscytowany, na co chłopak delikatnie śmiał się pod nosem nie zdejmując z twarzy aury wkurzenia, któro pewnie byłos powodowane moją obecnością, co zbytnio mi się nie podobało. Czułam w sobie, jak strach, zdenerwowanie, ale i nutka zainteresowania jego osobą, paraliżowały mnie wzdłuż kręgosłupa.
-Lills? Słuchasz mnie?- Dobiegł do mnie wreszcie jakiś dźwięk. Potarłam ze zdenerwowania lekko swój policzek i skierowałam swój wzrok na chłopaka.
-Tak.- Pokiwałam twierdząco głową i wróciłam do notowania, czując jak jego wzrok dalej spoczywa na mojej osobie, aż w końcu poczułam spokój. Ulga. Popatrzyłam w kierunku miejsca, gdzie stał, ale go tam nie było, jakby się ulotnił. Nie wiem, jak to robi, ale przeraża mnie, wkurza, a zarazem przyciąga jak magnez.
-To na dzisiaj koniec.- Uśmiechnęłam się na znak, że rozumiem, ale co znaczy na dzisiaj? To nie było jednorazowe spotkanie? Choć może to sprawi, że załapie z kimś jakikolwiek kontakt? Zależy mi na tym, ponieważ sprawia wrażenie, że można mu ufać i że mnie nie zostawi. - Do jurta.
Spakowałam swoje książki i tak jak to zrobił Martin, skierowałam się do wyjścia. Zabrałam jeszcze tylko z szafki swoje rzeczy i to by było na tyle jeśli chodzi o dzisiejszy dzień w szkole. Z wyraźną ulgą popchnęłam duże żelazne drzwi i poczułam powiew chłodnego powietrza, które zwiastowało wolność. Zaciągnęłam się deszczowym zapachem i powoli schodziłam po schodach. Nagle zza rogu usłyszałam hurgot silników motorowych. Ktoś zawzięcie dodawał gazu przez co hałas szedł na najbliższą okolicę. Dookoła unosił się dym, a chłopaki siedzący na swoich sprzętach wreszcie ruszyli z piskiem opon. Jechali tak szybko, że od samego patrzenia na nich zrobiło mi się niedobrze, a co powiedzieć, gdybym miała tam jeszcze siedzieć...
W pewnym momencie jeden z motorów gwałtownie się zatrzymał. Chłopak w skórzanej kurtce przez silne zahamowanie przechylił się na siedzeniu najpierw do tyłu, a potem do przodu, ale niewzruszony tym odwrócił się w moją stronę. Przerażona pisnęłam na ten widok i zakryłam ręką usta, a on natomiast zdjął okulary przeciwsłoneczne i posłał mu swój, jak dla mnie, wnerwiający, ale piękny uśmiech.
I znów on, ten sam chłopak. Chyba nie muszę już pisać jego imienia. Puścił mi oczko i założył z powrotem swoje okulary. Stał tam jeszcze chwilę i wpatrywał się we mnie intensywnie, jakbym była czymś nierealnym, ale w końcu ruszył i zostawił mnie samą na środku placu przed szkołą.
W drodze do domu cały czas o nim myślałam i to mnie jeszcze bardziej dołowało. Nie chciałam się w nim zakochiwać, bo na wstępie mogłam stwierdzić, że byłaby to niespełniona miłość, a nie miałam ochoty na bezcelowe płakanie w poduszkę, patrzenie na niego ukradkiem czy robienie niepotrzebnych nadziei. Sory, ale nie mam trzynastu lat... To nie wypali, że niby ja i on? To śmieszne nawet jest. Zresztą on mnie nie kręcił w ten sposób, kiedyś zakochiwałam się w chłopakach i było to inne uczucie. Tu towarzyszyła mi niepewność i nie miałam pojęcia co on ode mnie naprawdę chce i chyba to najbardziej nie dawało mi spokoju... Zastanawianie się po co w ogóle na  mnie zwraca uwagę, bo już na wstępie wykluczyłam, że może mnie uważać za atrakcyjną. Ja w żaden sposób taka nie jestem, ale tego mu nie muszę mówić, przecież jak już pierwszy raz mnie zobaczył mógł to stwierdzić.



~ Dwie godziny później~


Szłam smętnie korytarzem w stronę łazienki. Jak zwykle dało się usłyszeć głośną muzykę dochodzącą ze strychu, gdzie Zayn zapewne zaprosił swoją paczkę i wolę nie wiedzieć co tam robią… Zapraszał często tam swoich znajomych, którzy na pierwszy rzut oka, wyglądali na naćpanych, pijanych, albo po prostu taki mieli wyraz twarzy.
 Sufit lekko się uginał wydając zgłuszone dźwięki.
- Ałcz! – jęknęłam, gdy moja głowa napotkała jakąś twardą przeszkodę, od której zszokowana szybko odskoczyłam. Złapałam się za pulsujące miejsce, a mój wzrok napotkał jakąś dużą postać, która miała męską koszulkę z jakimiś nadrukami, a ręce pokryte kolorowymi tatuażami. Podniosłam wzrok na jego twarz i już spokojnie mogłam zacząć się modlić. Cholera, co za perfekcja… Jego wzrok zaczął pochłaniać mnie całą, więc najszybciej jak potrafiłam, odwróciłam wzrok.
- Kogo my tu mamy… – Poruszył śmiesznie brwiami, łobuzersko się uśmiechając, a w jego spojrzeniu mogłam uchwycić rozszerzone źrenice, co było efektem wciągania jakiegoś gówna. Trochę się przeraziłam, bo miałam pojęcie co osoba mogła robić po narkotykach miękkich. – Zayn mówił, że wyszłaś gdzieś z koleżanką…
- Tak mówił? Może nie bez powodu? – Popatrzyłam na niego przelotnie i starałam, żeby wyszło to jak najobojętniej umiałam. Nie mogłam sobie pozwolić na coś więcej, ponieważ mogło się to w różny sposób potoczyć, a tego wolałam uniknąć.
- Coś sugerujesz? – Uśmiech nie schodził mu z twarzy i nie dawał mi odpocząć od swojego spojrzenia, o co go błagam już tysięczny razy dzisiaj w myślach.
- Może po prostu wyczuł, że nie będę zachwycona rozmową z tobą – palnęłam prosto z mostu, dziwiąc się skąd we mnie tyle odwagi i szczerości. Zaczęła mnie przytłaczać jego obecność, więc postawiłam krok w tył, na co on przybliżył się jeszcze bliżej do mnie niż wcześniej. Wzdrygam się na ten krok z jego strony, a moje nozdrza wypełnił jego zapach mięty, który należał do niego i jeszcze jakiś dziwny zapach jakby ziół.  Chyba wolałam się nie dowiadywać co to mogło by być. 
- Skąd w tobie tyle złości? – wyszeptał zmysłowo i musiałam zmusić swoje oczy by się nie zamknęły z rozkoszy, co mnie ogromnie zdziwiło, że ktoś może z mną robić takie rzeczy. Mimo swojej woli odsunęłam się jeszcze dalej od niego, bo uważałam, że tak należy...
- Przepraszam, ale chciałabym pójść do toalety – powiedziałam jak najkulturalniej umiałam i chciałam go szybko wyminąć, ale znów zagrodził mi drogę.
- Czemu jesteś dla mnie taka zimna Lills? – spytał prowokująco i chciał złapać mnie za rękę.
- Nie rób tego! – krzyknęłam, nie panując nad nerwami i przeklinając siebie samą w duchu, że też musiałam na niego trafić wychodząc z pokoju! Ja już nawet we własnym domu nie mogę czuć się swobodnie i bezpiecznie! – Ymmm… nie lubię, gdy ktoś to robi – wymamrotałam, a jemu zszedł uśmiech z ust i popatrzył na mnie poważnie i współczująco, jakby szukał w moich oczach odpowiedzi na pytanie, którego nawet nie zadał.
- Harry cwelu! Gdzieś ty polazł?! Miałeś tylko wyskoczyć po piwo – wrzasnęła ze schodów Sky, która schodziła po stopniach. – O! Lilly myślałam, że wyszłaś z domu…
- Przed chwilą wróciłam – powiedziałam radośnie, jakbym rzeczywiście cieszyła się na jej widok i była pełna entuzjazmu. To takie komiczne, jak bardzo człowiek może nakładać wybrane maski, które by chciał, a inni nie mogą ich odczytać tak jak powinni… Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że przecież Harremu powiedziałam, że przez cały czas siedziałam w domu. Przegryzłam zębami wargę wreszcie wymijając chłopaka, który wyglądał na zamyślonego i modliłam się w duchu, aby mnie nie wydał.
- Chodź do nas na górę. – Machnęła ręką w moją stronę gestem zapraszającym.
- Wiesz co… z wielką chęcią, ale jestem taka padnięta, że chyba położę się spać – wymamrotałam „sennie”. Jej twarz przeszła zmarszczka, a po chwili pokiwała głową, że rozumie, co chyba pół na pół było prawdą. – To ja już pójdę. – Uśmiechnęłam się w ich stronę, zatrzymując się wzrokiem za długo o jakieś dwie sekundy przy chłopaku. Gdy odchodziłam w stronę swojego pokoju usłyszłam jeszcze za sobą.
- Wiesz, że kłamała? - To był z pewnością głos umięśnionego chłopaka, który tak bardzo mieszał mi w głowie i to wcale nie pozytywnie.
- Wiem - odpowiedziała mu Skyler szeptem, który i tak wychwyciłam. Weszłam do pomieszczenia zamykając za sobą drzwi i zjechałam po nich w dół, mocno zaciskając powieki. Odetchnęłam niby z ulgą, że mam to już za sobą, ale z drugiej strony miałam ochotę się porządnie w coś walnąć. Jak ja mogłam zrobić z siebie taką idiotkę?! Tylko na tyle mnie stać? Chować się i nie wychodzić z pokoju całymi samotnymi popołudniami, których tak bardzo nienawidziłam... Odkąd moja przyjaciółka odeszła zawsze byłam sama, co było najgorszą karą jaką ktokolwiek mógł mi dać. Najgorsze jest to, że nie mam pojęcia za co, ja nic takiego nie zrobiłam! A nawet jeśli już ktokolwiek chce ze mną porozmawiać czy po prostu posiedzieć, ja chowam głowę w piasek i wykręcam się jak mogę, a oni i tak znają prawdę i myślą pewnie, że ich po prostu nie lubię i mam ich w dupie. Ale z drugiej strony, nie oszukujmy się nigdy nie będę się z nimi przyjaźnić, to nie moja liga, a oni nawet by mnie nie polubili, jestem od nich o dwa lata młodsza! I na pewno nie będę wciągać jakichś prochów, po których nawet nie wiem co będę robić! Tam nie ma dla mnie miejsca i to właśnie ten czas, żeby to sobie na głos powiedzieć i zapamiętać.
- Przeszkadzam w czymś? - Usłyszałam sarkastyczny głos, który na pewno pochodził z tego pomieszczenia. Pisnęłam zaskoczona i szybko otworzyłam szeroko oczy. Była to dziewczyna o piękny, długich, kręconych kasztanowych włosach sięgającym do pępka, usta miała pełne, muśnięte malinowym błyszczykiem, a brązowe oczy były podkreślone delikatnie czarnym eyelinerem. Ubrania, które miała na sobie z pewnością należały do bogatych marek. Shantel.
- Co ty tu robisz? - spytałam spanikowana, próbując się szybko jakoś ogarnąć. Szybko wstałam poprawiając ubrania, które miałam na sobie, ale nagle jakby straciły na wartości, gdy popatrzyło się na osobę, która siedziała wygodnie ustawiona na moim posłaniu.
- Przyszłam się przywitać, widziałam cię dzisiaj w szkole i pomyślałam, że nieźle zabłądziłaś. - Jej usta ułożyły się w delikatnym śmiechu.
- Co masz na myśli?
- Jeżeli chcesz w tej szkole zabłysnąć i coś znaczyć to nie możesz się zadawać z osobami, którymi wszyscy pomiatają.
- Chodzi ci o Silver? - spytałam zszokowana.
- No raczej, może jak przekonam moją drużynę to cię przyjmą. Możemy razem tworzyć zgrany duet, będziesz pasować - mówiła pewnie jakby z góry juz założyła, że stanie się tak jak mówi. Niewiarygodne jak człowiek może zmienić się przez te dwa lata.

- Wyjdź stąd - wysyczałam, a na jej twarzy perfekcyjnej twarzy pojawiło się parę zmarszczek. 




"Niedawno byliśmy dziećmi, a świat był piękny.
Potem doszły problemy, uczucia, jakieś błędy."



----------------------------------------------------------------

Hejka moi kochani!
Więc jest nowy rozdział. Mam nadzieje, że przypadnie Wam do gustu.
W sumie nie będę się rozpisywać. Chciałabym polecić bloga Sylwii, która wróciła do pisania i zaczyna jakby od początku.
Tutaj macie link: 


Jeśli możecie, wesprzyjcie komentarzem :)
Widzimy się, mam nadzieję, że już niedługo ;*
♥♥♥

wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział trzeci : Co się z nią stało?





Tylko jedna osoba umiała mnie doganiać i z pewnością był to ON.




Nie krzyczał za mną żebym stanęła, ponieważ dobrze wiedział, że tego nie zrobię. Nawet jeżeli wiedziałam, że jest jedną osobą, która może mi pomóc. Tak, pomóc. Gdy był już bardzo blisko mnie, złapał mnie za zakrwawione ramiona i delikatnie zatrzymał. Teraz już miałam pewność, że to Zayn, bo tylko on widział, że jedynie tu można mnie dotykać bym nie dostała histerii.
- Ciii… Już dobrze – szeptał delikatnie mnie obejmując by nie zrobić mi krzywdy. Głośno płakałam i wrzeszczałam. Szukałam paznokciami skóry chcąc ją dalej kaleczyć, ponieważ kompletnie nie panowałam nad swoim ciałem. Chłopak szybko i zwinnie, ale także jak najdelikatniej odsunął je ode mnie i popatrzył na mnie groźnie jakby mnie ostrzegał, żebym tego nie robiła. Zaczęłam zwijać się w kłębek z bólu i bezradności, ponieważ tak bardzo tego potrzebowałam, musiałam poczuć ból fizyczny, który choć trochę mógłby się równać z tym psychicznym, ale nie mogłam bo on mi na to nie pozwalał. W tej chwili byłam nawet w stanie go za to znienawidzić. 




– Lills… przestań, już po wszystkim. Choć idziemy do domu. – kucnął przy mnie i mówił do mnie jak najspokojniejszym głosem na jaki było go stać i nie powiem trochę mnie to uspokajało. Pokręciłam przecząco głową odwracając ją i zaciskając szczękę. Czekałam na jego wybuch emocji i to w jakiś sposób mnie przerażało. Chłopak zamknął mocno oczy i zacisnął dłonie w pięść. Szybo wstał i energicznie odszedł, ale po chwili się odwrócił. – Mówiłem ci kurwa, żebyś nigdzie nie wychodziła! Teraz masz za swoje! – wrzasnął jeszcze na odchodne i poszedł w stronę klubu. Siedziałam tam bezbronnie w samym środku lasu, było już pewnie grubo po północy, ale nie bałam się i nie chciałam wracać do domu, tam gdzie była moja matka. Przyciągnęłam nogi do brody i zaczęłam się powoli kołysać i rozkoszować delikatnym szumem wiatru, który coraz bardziej rozluźniał moje sprężone ciało.


~ *~


Biegłam ile sił w nogach, co sprawiało mi ogromną radość. Wokół mnie było złociste zboże, z których ledwo co wystawała mi głowa, ponieważ miałam mniej niż sześć lat. Śmiałam się na cały głos nawet nie wiedząc czemu, ale  to nie to było w tym najważniejsze, ponieważ obok mnie biegła moja przyjaciółka, która tak samo była uradowana jak ja.
- Lilly zaczekaj, nie mogę już. – zaśmiała się dziewczynka łapiąc szybko powietrze do płuc i opierając się rękami o kolana.
- Och, no nie bądź cieniasem, jesteś silniejsza niż to! – krzyknęłam entuzjastycznie przeskakując duże, wystające kamienie, które stały mi na drodze. – To ty decydujesz ile przebiegniesz, nie twoje ciało! – Teraz rozłożyłam ręce wzdłuż barków i zaczęłam „szybować”.
- Lilly! Chodź tu szybko! Coś tu jest! – krzyknęła Meggie przejęta, za to ja się głośno zaśmiałam.
- Nie zmyślaj już! Chodź kupimy sobie lody, jak nie chcesz biegać.
- Mówię serio! Chodź! – głośno westchnęłam i do niej podbiegłam. – Patrz. – Podniosła z ziemi dwa sznurki, które były ze sobą połączone, miały na środku napis z metalu „Forever, 1992” – Jak myślisz ktoś to zgubił? – popatrzyła na mnie tymi dużymi brązowymi oczami pełnymi nadziei i podekscytowania.
- No co ty! To nie możliwe, te dwie bransoletki są złączone. Kto by nosił dwie identyczne?
- Co z nimi robimy? Są prześliczne, już raczej nikt ich w tym zbożu nie znajdzie. – spytała smutno blondynka.
- Mam pomysł, weź jedną, a ja drugą. To będzie nasz znak przyjaźni – powiedziałam szeroko się uśmiechając, pomogłam zapiąć jej swoją, a ona moją. Popatrzyłyśmy na nie i na siebie, głośno się śmiejąc. Nagle słońce dziwnie zaszło za mocno granatową chmurę. Zrobiło się całkiem ciemno, rozejrzałam się dokoła, nigdzie nie było Meggie.
- Meggie? – zapytałam. – Meggie! – Teraz krzyczałam ze wszystkich sił ile miałam w płucach jej imię bojąc się, że coś jej się stało, tak jak i mi zaraz może. Zaczęłam szybko biec, gdziekolwiek, jak najdalej stąd. Rozsuwałam rośliny rękoma, żeby się przez nie wydostać, ale nagle się potknęłam o wystający kamyk. Upadłam, a z kolana leciała mi krew, jednak nie przejmowałam się tym, ponieważ nagle usłyszałam jak coś rusza się w trawie. Szybko zaczęłam się rozglądać, ale już teraz nie byłam tą dziewczynką, tylko widziałam wszystko z boku. Barwy zaczęły się rozmazywać, a kątem oka widziałam jak jakaś czarna postać stała nade mną, czyli małą Lily, a na mojej twarzy pojawiło się ogromne przerażanie. – Nieee!- krzyczałam ale nikt mnie nie słuchał i nie widział. To był istny koszmar. Nagle pojawiła się jakaś oślepiająca biel, że nic już nic kompletnie nie widziałam.




- Nie! – krzyknęłam jakbym wciąż była w transie, ale teraz byłam już w swoim pokoju i sama nie wiedziałam gdzie było mi gorzej, ponieważ na mojej pościli leżała moja przecięta bransoletka, ta która była we śnie. Pisnęłam z przerażenia. Wiedziałam, że połowę tego snu sama przeżyłam parę lat temu. Wraz z Meggie znalazłyśmy taką biżuterie, ale gdy się zaśmiałyśmy wciąż stała koło mnie i pogodnie podreptałyśmy na lody. Ale skąd ona się wzięła na moim łóżku i to jeszcze przecięta?! Kto ją tu położył?! I skąd ją znalazł? Szybko dorwałam się do mojej skrytki pod łóżkiem i wyjęłam z niej kuferek. Tak jak podejrzewałam, mój znak przyjaźni był cały i leżał tam gdzie go od zawsze trzymałam. To musiała być blondynki, która już nie jest wśród żywych, bo nie jest prawda? 
Nie wiem, jak bardzo to wszystko musiało być poplątane, ale nie ułatwiało mi to powrotu do nowego życia. Pamiętam, jak lekarz żegnał mnie słowami: "W końcu jesteś wolna, tego chciałaś, prawda?" Owszem, chciałam, ale czy teraz chce? Nienawidziłam tamtego ośrodku, choć mnie uratował, dzięki niemu przetrwałam i mogę dziś stać tu gdzie stoję. Jednak za dużo było tam osób takich jak ja, ale za to tutaj jest za dużo paranoi, w której gubię się coraz bardziej. Nic nikomu nie zrobiłam, a cały czas ktoś się na mnie odgrywa. Jedyne kogo o to podejrzewałam to Lou. Zawsze się nade mną pastwił, a ja nie wiedziałam dlaczego. Nigdy nikomu o tym nie mówiłam, choć to on był również przyczyną mojego załamania. Może, gdybym powiedziała o wszystkim Zaynowi? Tak wiem, że to zły pomysł. Ale jak widać Louis nie dał sobie spokoju z ranieniem mnie i nasza gra zaczyna się od początku, a czuję, że długo tak nie pociągnę.
Szłam ulicą w kierunku mojej szkoły, gdzie miałam spędzić kolejne sześć godzin swojego i tak już bardzo zmarnowanego życia. Promienie słońca padały na moją twarz delikatnie ją ogrzewając i tym samym sprawiając, że miałam ochotę po prostu skręcić w boczną uliczkę i znaleźć się gdzieś na jednej z ławek w parku. Jakoś nie mam wielkiej ochoty patrzeć na te wszystkie twarze i zapoznawać się z nowymi zasadami tej szkoły, tak już innej niż dawniej.
-Uważaj jak leziesz!- No właśnie, wspominałam już, że nie chce tu być?
-Przepraszam - bąknęłam pod nosem, ale wątpię, żeby chłopak był tym zainteresowany, bo witał się już ze swoją paczką "przyjaciół". Niewiele myśląc po prostu skierowałam się do swojej szafki, żeby zostawić niepotrzebne książki. Wypakowałam torbę i zanim ją zamknęłam moje oczy powędrowały w kierunku zbierającej z podłogi resztki swoich okularów przeciwsłonecznych dziewczyny.
-Nic ci nie jest?- Podeszłam do niej. W sumie sama nie wiem co mnie naszło, ale nie wyglądała na kogoś kto wyzywałby mnie za to, że pytam o jego stan zdrowia. 
-Nie, lepiej stąd idź...
-Ooo! No proszę, pani niż społeczny ma też koleżankę...- Zanim się spostrzegłam, że w wypowiedzi wysokiego bruneta chodzi o mnie, moje zeszyty i książki, które miałam ze sobą zabrać na lekcje, leżały już porozsypywane na podłodze.- Patrzcie chłopaki, teraz będziemy mieć więcej zabawy!- wykrzyczał pokazując na mnie, a cała paczka bruneta, który mi to zrobił, wybuchnęła śmiechem. O tej zmianie właśnie mówię. Kiedyś tu tak nie było. Spiorunowałam go wzrokiem i zaczęłam nerwowo wszystko zbierać z podłogi, a moje ręce automatycznie zaczęły się telepać, choć starałam się, żeby nikt tego nie zauważył. Nie kontaktowałam już ze światem, gdyż strach opanował moje całe ciało. Miałam nogi jak z waty, na których miałam się utrzymać, by pozbierać resztę zrobionych ostatnio notatek. Łzy cisnęły mi się na powieki, ale nie zamierzałam pozwolić im wypłynąć, nie tutaj. Poczułam na sobie czyjś wzrok. Tak bardzo świdrujący mnie, jakby próbował odczytać ze mnie wszystko, ale nie umiał. Podniosłam nerwowo głowę, ale szybko ją opuściłam, gdy zobaczyłam idącą w naszą stronę nauczycielkę. Mój umysł zdążył tylko zarejestrować ciemne, długie, lekko podkręcane włosy. Idealna cera, makijaż, piękne ubrania. Definitywnie nie moja strefa życiowa.
-Rozejść się, natychmiast! A wy zbierać to i do klas.- Usłyszałam tylko komendę, ale nikt chyba się nią nie przejął. Jak widać nauczyciele nie zdobyli tu szacunku uczniów. Grupa dręczycieli jedyne zaśmiała jej się w oczy.- Mam was zawiesić i nie przepuścić do następnej klasy?! Okej. Dołączam do teko zajęcia poza lekcyjne przez cały miesiąc...Dobra, jeszcze wam mało?- zapytała, gdy zrozumiała, że jej groźba żadnych cudów nie zdoła.- Pójdę szykować papiery o wydalenie was ze szkoły. Mam was wszystkich dość!- wykrzyczała na cały korytarz, a ja znów wpadałam w nerwy. Kartki wypadły mi z rąk na dźwięk jej głosu, ale nikt chyba tego nie zauważył, bo na całym korytarzu wybrzmiał sygnał dzwonka i dopiero za jego sprawą głupka rozeszła się, ale długo dało się słyszeć jeszcze ich gardłowy śmiech.
-Nic ci nie jest?- usłyszałam za sobą to samo pytanie, które ja zadałam niecałe dziesięć minut temu. Wzdrygnęłam się na głos dziewczyny, ale szybko wróciłam na ziemię.- Lilly?- teraz moje ciało zareagowało o wiele szybciej i cała zesztywniałam. Odwróciłam się szybko w jej stronę, a po mojej głowie wirowało jedno pytanie: "Skąd ja cię znam?!"
-Silver?- z moich ust, jakby bez żadnej kontroli wypłynęło imię dziewczyny. Jak mogłam nie poznać? Tak bardzo się zmieniła…



-Ej! Miałaś zamówić jedną pizze!- zaśmiałam się na widok brunetki, która trzymała w rękach cztery opakowania, zza których ledwie było ją widać, bo podniosła je do góry chyba z jakiegoś wielkiego podekscytowania.
-Tak wyszło, sorry. Maggie mówiła, że robimy ucztę i mam kupić jedną na głowę. No to mam. Jedna dla ciebie, Maggie, Shantel i dla mnie.
-Wchodź.- Otworzyłam jej szerzej drzwi i zaprosiłam do środka.- Dziewczyny już idą, przed chwilą pisałam do nich- mówiłam powoli odwracając się w jej stronę, a gdy ją zobaczyłam wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Leżała na podłodze wraz ze wszystkimi pizzami i zdejmowała jeden kawałek ze swoich spodni.
-Mogę wie...wiedzieć, co ty...- Ktoś zapukał w tym samym momencie do drzwi.
- O nie, nie, nie! To pewnie Martin! Zaprosiłam go, a teraz jestem umazana cała pizzą! – wypaliła zmieszana nerwowo się kręcąc po pokoju, a ja zataczałam się ze śmiechu do łez. – Aaa no pomóż mi do cholery Lilly, no!



Pamiętam, że wtedy podkochiwała się w nim, ale później ktoś inny pojawił się na horyzoncie i dała sobie z nim spokój, zawsze miała kogoś na oku lub z kimś była. Tak bardzo chciało mi się wtedy z niej śmiać, ale mimo tego, że była umazana keczupem, a gdzie nie gdzie miała pieczarki na ubraniach, była piękna. Cholernie zazdrościłam jej wyglądu i tego, że jest taka zadbana. Co się z nią teraz stało? Jej włosy były w totalnym nieładzie. Oczy podkrążone, jakby płakała każdej nocy i w ogóle nie spała. Wydawała się być zdziwiona, że do niej podeszłam i zagadałam, a zarazem przerażona, że właśnie to zrobiłam.
-Serio, nie powinnaś się do mnie odzywać.- powiedziała, jakby nie chciała, abym psuła sobie przez nią opinię.
-Przestań...przecież nie mogłam cię tak zostawić tutaj na pastwę losu- powiedziałam zgodnie ze sowim sumieniem. Nie wiedziałam wtedy, że to ona, więc na pewno nie zrobiłam tego z przymusu "bo kiedyś się przyjaźniłyśmy."
-W takim razie...Dzięki?- Jej mina ewidentnie wyrażała wahanie i niezdecydowanie. Mam wrażenie,  jakby była totalnie zdziwiona tym co się tutaj dzieje, była całkiem sama, a ja nagle wyszłam jej z pomocą.
-Jesteś sama? Gdzie Shantel?- Nasza paczka była bardzo zgrana, ale zawsze było tak, że ja przyjaźniłam się najbardziej z Maggie, a Silver z Shantel. Mimo to zawsze trzymałyśmy się razem i nigdy nie było tak, że obrażałyśmy się o jakąś pierdołę.  
-Shantel nie ma.- powiedziała to bardzo szybko. Zbyt szybko, jakby nie chciała więcej na ten temat rozmawiać, ale przecież nie mogła zostawić mnie z taką informacją.
-Zaczekaj!- krzyknęłam i podbiegłam w jej stronę.- Jak to jej nie ma?
-Po prostu...Nie przyjaźnimy się już...- znów za szybko, ale tym razem bardzo dobitnie i szczegółowo. Może nie powinnam naciskać? Może powie mi z biegiem czasu? Nie zostawię jej teraz, czy tego chce czy nie. Potrzebujemy siebie nawzajem.
-Kim była ta dziewczyna? Ta, która stała obok tych chłopaków? Kojarzę ją skądś… - zapytałam mając nadzieje, że odpowie mi na to pytanie i chyba znała odpowiedź, bo stanęła na środku korytarza i popatrzyła na mnie zdezorientowana i zrozpaczona.


-To właśnie była Shantel... 




" Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas,
 kiedy nasze skrzydła zapominają jak latać "



__________________________


Dzisiaj przychodzę do Was z trochę krótszym rozdziałem, ale mam nadzieję, że i tak będzie się go miło czytać :)
Piszcie w komentarzach co o nim sądzicie ♥
Ostatnio przeczytałam, że mam źle dialogi w tam tych rozdziałach zapisane, w tej części  starałam się już dobrze je napisać, choć i tak pewnie źle coś zrozumiałam i wciąż są nie takie jak trzeba ;C No cóż...
Mam nadzieję, że następny dodam bardzo szybko, ale wiadomo jak to ze mną jest.
Do następnego ♥


Witaj!